Dragon Winch – bo Polak potrafi

fot. Dragon Winch

Dragon Winch to marka wyciągarek znana na całym świecie. To siedziba w Polsce, fabryka w Chinach, blisko 3000 partnerów z 40 krajów nawet na Malediwach, przedstawicielstwa w Australii i Stanach Zjednoczonych. To potwierdzenie, że Polak potrafi.

O kulisach powstania firmy, przełomowych wydarzeniach i produktach Dragon Winch rozmawiamy z jej założycielami Jerzym Woźnickim i Waldemarem Tomankiewiczem, którzy łącząc europejską technologię, polską fantazję i pracowitość, od lat dostarczają klientom najwyższej jakości sprzęt do najróżniejszych zastosowań.

Jerzy Woźnicki: „Chodziło nam nie tyle o zarabianie pieniędzy, ile o stworzenie czegoś nowego, o pokazanie, że Polak też potrafi. Zależało nam na zbudowaniu marki, produktu polskiego. I mimo iż produkowany jest w Chinach, to od samego początku do kompletnego produktu mamy nad nim kontrolę”. (fot. Dragon Winch)
Jerzy Woźnicki: „Chodziło nam nie tyle o zarabianie pieniędzy, ile o stworzenie czegoś nowego, o pokazanie, że Polak też potrafi. Zależało nam na zbudowaniu marki, produktu polskiego. I mimo iż produkowany jest w Chinach, to od samego początku do kompletnego produktu mamy nad nim kontrolę”. (fot. Dragon Winch)

Początki firmy sięgają połowy lat 90. ub. w., skąd wziął się pomysł na wyciągarki?
Jerzy Woźnicki:
Razem z Waldkiem prowadziliśmy już firmę w branży motoryzacyjnej, firmę rodzinną, z tradycjami, więc można powiedzieć, miłość do motoryzacji mieliśmy we krwi. Biznes z wyciągarkami wyszedł nam trochę przez przypadek. Jestem pasjonatem starych samochodów, szczególnie polskiej motoryzacji. Będąc na urlopie w Jastarni, zobaczyłem właśnie warszawę i automatycznie podszedłem, by porozmawiać z właścicielem. Był to starszy pan, dość dużo o aucie opowiadał i wtedy właśnie zauważyłem, że w bagażniku miał wyciągarkę własnoręcznie zrobioną z rozrusznika warszawy i jeszcze jakichś innych podzespołów. Wyciągarki tej właściciel używał do wciągania łódki na przyczepę, z którą podróżował. Zapytałem go, dlaczego nie kupił sobie jakiegoś oryginału. Jak się okazało, wyciągarek na rynku polskim wtedy praktycznie nie było, a te, które można było kupić, to jedynie amerykańskie marki premium – niesamowicie drogi sprzęt. Opowiedziałem tę historię Waldkowi i tak od słowa do słowa zrodził się pomysł przyjrzenia się rynkowi wyciągarek w Polsce.

Pomysł wykiełkował?
Jerzy Woźnicki: Zrobiliśmy rozeznanie i rzeczywiście było zapotrzebowanie na wyciągarki. Zaczęliśmy o tym rozmawiać, zaczęliśmy myśleć, a że Waldek jest inżynierem, nasze rozmowy od razu zaczęły się przeradzać w wizję, jak skonstruować, jak zbudować. Tak narodził się Dragon Winch. Zaczęliśmy od wyciągarek specjalizowanych do dużych samochodów i statków, modeli wykonywanych na zamówienie dla konkretnych klientów, dla których liczyła się wydajność i wytrzymałość sprzętu. Później produkowaliśmy wyciągarki do samochodów terenowych, zyskując popularność w świecie offroaderów. Działaliśmy na rynku krajowym z siedzibą w Krakowie, później otworzyliśmy oddział w Bielsku-Białej. Kolejne filie powstawały już poza granicami kraju. Aktualnie produkcja obejmuje ponad 100 modeli wyciągarek elektrycznych, hydraulicznych, przemysłowych, przenośnych i ręcznych do wielu zastosowań.

Waldemar Tomankiewicz: „Mamy opatentowanych kilkanaście rozwiązań. Nasza marka jest zastrzeżona na całym świecie i nawet – co wydaje się niemożliwe – mamy zastrzeżenia w Chinach. Spotykamy się z podrabianiem naszych pomysłów i naturalnie stosujemy odpowiednie instrumenty prawne. Ale rocznie wprowadzamy ok. 10 nowych wyciągarek – trudno za nami nadążyć. Jednak nasi klienci od dawna już wiedzą, że podróbkom daleko jest do oryginału”. (fot. Dragon Winch)
Waldemar Tomankiewicz: „Mamy opatentowanych kilkanaście rozwiązań. Nasza marka jest zastrzeżona na całym świecie i nawet – co wydaje się niemożliwe – mamy zastrzeżenia w Chinach. Spotykamy się z podrabianiem naszych pomysłów i naturalnie stosujemy odpowiednie instrumenty prawne. Ale rocznie wprowadzamy ok. 10 nowych wyciągarek – trudno za nami nadążyć. Jednak nasi klienci od dawna już wiedzą, że podróbkom daleko jest do oryginału”. (fot. Dragon Winch)

Przełomowym wydarzeniem dla firmy było wprowadzenie modelu Maverick.
Waldemar Tomankiewicz:
Było to w roku 2006. Poszerzyliśmy wtedy gamę wyciągarek, kierując ją do szerszego grona odbiorców, do osób, które przed istnieniem marki Dragon Winch korzystały z wyciągarek ręcznych, na korbę, np. przy obsłudze pojazdów pomocy drogowej, lawet. Zauważyliśmy, że ci klienci nie używali wyciągarek elektrycznych lub hydraulicznych, bo ich na nie po prostu nie było stać. Priorytetem więc stało się skonstruowanie wyciągarki do pojazdów użytkowych o solidnej konstrukcji i dobrej jakościowo, a przy tym przystępnej cenowo. Tak powstała seria Maverick.
Jerzy Woźnicki: Dokonaliśmy czegoś, co wydawało się teoretycznie niemożliwe. W czasach, gdy pojawiały się już chińskie wyciągarki o trwałości do 2 lat, my postawiliśmy sobie za cel stworzenie modelu, który zapewni 90% mocy użytkowej przez 7 lat, a w przypadku wyciągarki elektrycznej to nie jest takie proste. Stworzyliśmy serię Maverick i to był strzał w dziesiątkę, który przyniósł nam również ogromny wzrost sprzedaży nie tylko w Polsce.

Kolejny ważny model to Highlander w 2009 r.
Jerzy Woźnicki:
Highlander to seria wyciągarek stworzonych od zera. To model z przeznaczeniem do samochodów terenowych, przystosowany do warunków, w jakich pracują. Wiadomo, że podczas rajdu wyciągarka musi pracować pod wodą, w błocie, musi być niesamowicie silna, mieć solidną przekładnię. Musi wytrzymać szarpnięcia, dosłownie złe traktowanie, gdyż podczas rajdu nikt nie myśli o dbałości o wyciągarkę, priorytetem jest wygrana. Wtedy stwierdziliśmy z Waldemarem, że to my musimy się dostosować do rynku i stworzyć produkt idealny do sportu wyczynowego. Seria Highlander ma najmocniejsze silniki na rynku, specjalnie zbudowane dla nas.